Egzaminy zdane, cztery wspaniałe egzemplarze pracy (z błędem w tytule) wydrukowane, oprawione, pachnące zarwanymi nocami, kawą i melisą, podpisane, odstawione na półkę. Sesja zakończona, termin obrony ustalony, można pozwolić sobie na chwilę odpoczynku. Moje studia to już prawie historia, więc pora na relaks.
Gdzie, jeśli nie w rodzinnym mieście? Zabrałam mojego chłopaka na weekend do siebie, w którym akurat odbywały się dni miasta. W moim przypadku, jest to czas, w którym szare, zwykłe ulice zamieniają się w pełne straganów i muzyki folkowej deptaki. To wtedy historia miasta wręcz wylewa się ze wszystkich okien.
A jeśli historia, to i rupiecie
W tym roku przy tej okazji trafiliśmy także na giełdę staroci – ludzie sprzedają stare sprzęty AGD, obrazy olejne, zabytkowe pogrzebacze, miecze, stare płyty winylowe i zjedzone przez czas zapalniczki typu zippo. Wśród wszystkich tych gratów, gdzieś przy ostatnim stoliku, starszy pan sprzedawał monety.
Stos monet. Gdyby to przetopić, można by spokojnie zbudować Golden Gate. Rzuciliśmy się na nie jak małe dzieci. Część z nich ułożona była w klaserach, spora część przeciskała się ze sobą w starej walizce z brązowej skóry.
Stare i nowe, aktualne i nie – wszystkie monety świata na jednym stoliku
Rupie, liry, tysiąc złotych z logiem „Solidarności” na rewersie, stare pesos, kopiejki monety z Czechosłowacji, RPA, Francji, z podobiznami królów, cesarzy, filozofów, polityków. Setki, tysiące srebrnych, mosiężnych, pozłacanych – wszystkie, jakie widział świat. Wśród nich samotne, zagubione, poszarzałe, podarowane mi na szczęście, zgubione dwa lata temu.
Pięć jenów.
Nawet nie zastanawiałam się, czy to się opłaca. Zapłaciłam starszemu panu i ze łzami w oczach wrzuciłam monetę do portfela. Już nigdy, nigdy jej nie zgubię!
Jaka była historia wszystkich tych monet?
Mój chłopak przyglądał się kolejnym moentom i rzucił „przez ile to rąk musiało przejść”. Faktycznie, nie myślałam o tym dotąd. Ile palców musiało obracać każdą z tych monet. Ile razy każdą z nich podawano z rąk do rąk, wydawano w ramach reszty. Spojrzałam na monetę z Czechosłowacji. Czy jakiś mieszkaniec Pragi ma jeszcze takie w domu? Nie sprzedał i nie wyrzucił, aby zachować pamiątkę kraju, który już dawno nie istnieje? Co myślał Radek Majdan, płacąc w sklepie monetą PZPN z jego podobizną na rewersie? Pomyślałam o ludziach, którzy podpisują banknoty, żeby sprawdzić, kiedy do nich wrócą. Czy kiedyś wracają?
Ile razy jedna moneta była w rękach tego samego człowieka, gdy dotykały ją tysiące, miliony dłoni? Jaka jest historia każdej z nich?
Dotąd nie patrzyłam na to w ten sposób. Każda z monet ma swoją przesłość. Swoje doświadczenia i wspomnienia. Jak podróżnik. Każda z nich widziała więcej, niż ktokolwiek z nas.
A co z właścicielami?
Mój chłopak w międzyczasie wziął temat od innej strony. Przyglądał się austriackiej monecie i wyobraził sobie, jak jeden z żołnierzy płaci nią w jednym ze sklepów w Galicji, w czasie zaborów. Co myślał? Czy był szczęśliwy? Czy współczuł Polakom? A może nie miał sumienia i sytuacja Polaków była dla niego tak nieistotna jak dźwięk monety uderzającej o stół?
Jak wiele walki o niepodległość widziała ta moneta? Jaką drogę przebyła zanim znalazła się w walizce z brązowej skóry?