Blondynka na Swoim

Nie ma to jak Łódź

7 rzeczy, za które kocham Łódź

Pożegnania bywają trudne. Ale wszystko kiedyś sie kończy i nie ma co z tym walczyć. Pobyt w mojej Łodzi właśnie dobiegł końca, ale przy okazji przypomniał mi, dlaczego tak kocham to miasto. Dziś drugi stycznia, wszyscy pewnie jesteśmy jeszcze trochę wczorajsi i bardzo powoli aklimatyzujemy się w nowej rzeczywistości, dlatego nie ma co klepać bardziej wymagających wpisów czy darmowych lekcji organizacji i dobrej zmiany. Lepiej opowiedzieć Ci, za co tak pokochałam Łódź.

Zresztą, nie jestem zwolennikiem modyfikowania swojego życia od pierwszego dnia roku, zawsze jest potrzebny ten tydzień, dwa wprowadzenia. Dlatego właśnie dzisiaj nie męczę Cię kołczingowymi jesteśzwycięzcami, ale chcę pokazać ci moje małe skarby, jeśli chodzi o Łódź.

7 rzeczy, za które kocham Łódź

Na pierwszym miejscu oczywiście budownictwo – stare klimatyczne kamienice, miasto wzniesione czerwoną cegłą, pomieszane z przeszklonymi ikonami nowoczesności. Bardzo lubię, kiedy stare spotyka się z nowym i zaczyna z nim idealnie współgrać. Tego balansu brakuje mi trochę w Lublinie i brakowało w Rzeszowie. Łódź to ma.

Skoro już łączymy stare z nowym, nie mogę pominąć najważniejszej łódzkiej świątyni – Manufaktury. To ogromne centrum handlowe, postawione w murach fabryki, dzisiaj pełni funkcję rynku – serca miasta, którego Łódź de facto nie ma. Uwielbiam ją za design, za klimat, za to że przed wejściem jest duży plac, na którym można po prostu usiąść i robić nic i za to, że praktycznie wszystko w galerii jest.

Wrócę na chwilę trochę do budownictwa, bo jeśli chodzi o to miejsce, zawsze doceniam jego industrialny klimat. Kiedy szwędam się po kolejnych uliczkach, czuję w powietrzu odrobinę Nowego Jorku. Loftowe wnętrza i zewnętrza, czerń łączona ze złotem i cegłą. A do tego ulice, które przecinają się pod kątem prostym – tu spokojnie można kręcić remake Plotkary!

Żartuje. Remake’i to profanacja.

Dużo ludzi mówi mi, że potrzebuje lekarza, kiedy im mówię o mojej miłości do tramwajów i o tym, że uwielbiam na nie patrzeć i słuchać ich stukotu. Ale tak faktycznie jest. Choć często się psują, są głośne i nie wszędzie dojeżdżają, bardzo mi ich brakuje w Lublinie.

A skoro już o tym mowa i skoro już mimowolnie porównuje oba te miasta, muszę wspomnieć o różnicy w odległości między przystankami. W Lublinie 7 przystanków brzmi jak wyrok. W Łodzi 7 przystanków to kilka minut drogi. Kiedy tu mieszkałam, wsiadałam w mpk tylko kiedy miałam do przejechania więcej niż 6-7, albo kiedy się spieszyłam bądź źle czułam. I bardzo mi to odpowiada. Małe odległości między kolejnymi wiatami prowokują do spacerów.

Kilka lat temu mieszkałam na Górniaku, a więc raczej blisko centrum. Miałam rzut beretem wszędzie. Zazwyczaj chodziłam/jeździłam tą samą trasą, bo w drugą część Łodzi nie było mi po drodze. I praktycznie zawsze mijałam Park Reymonta. To kolejny punkt na mojej liście. Chociaż wtedy był słabo oświetlony i niekoniecznie bezpieczny, kochałam tamtędy chodzić albo po prostu przesiadywać. Polecam, jeśli będziesz w Łodzi, zajrzyj tam. Z centrum dojedziesz tam wszystkim. Przystanek Czerwona albo Plac Reymonta. Na zdrowie!

Zastanawiałam się czy bardziej lubię OFFa czy jednak doskonałe murale, dlatego w ostatnim punkcie spróbuję to połączyć. OFF, zwłaszcza latem, ma swój niepowtarzalny klimat, którego nie dało mi nigdy żadne stare miasto ani żadna inna knajpka. A śniadanie w Spółdzielni jest warte każdego przejedzenia! A wracają można pooglądać mnóstwo murali, na Piotrkowskiej jest ich sporo.

Żeby nie było tak cukierkowo, oczywiście nie jest to kraina mlekiem i miodem płynąca. To znaczy nie do końca. Więc, dla względnej równowagi:

3 rzeczy, których w Łodzi nie lubię

Nowe tramwaje nie mają tego problemu, ale stare zaczynają się bardzo wysoko od ziemi. Trudno do nich wejść i jeszcze trudno wyjść. Zastanawiam się jak starsi ludzie sobie z tym radzą. Bo ja na moich krótkich nóżkach mam troszkę problem.

Ładne deweloperskie osiedla są zazwyczaj albo na bardzo dalekich przedmieściach, albo głęboko na Bałutach. Albo ewentualnie płot w płot z lotniskiem. Wszędzie prowadzą przesiadki i póki co komunikacja ze świeżą częścią miasta jest dobra, ale upierdliwa. I trudno coś dla siebie wybrać.

Chociaż nigdy nikt mi nie sprzedał lapsa w pysk, nikt nie chciał pokazać małych kotków ani nawet sprawdzić biletu w MPK, Łódź ciągle nie może się pozbyć etykiety miejsca niebezpiecznego i pełnego meneli. I niestety, pomimo że kocham to miasto jak żadne inne, nie mogę się pozbyć tego okropnego stereotypowego myślenia i jakoś mocniej ściskam torebkę kiedy tam jestem.

Mam nadzieję, że jednak choć trochę przekonałam Cię do tego miejsca i odwiedzisz je chociaż raz lub kolejny raz. I tym razem spojrzysz szerzej nic tylko na odrapane kamienice ozdobione wysprayowamym hasłem o ŁKS. A ja obiecuje, że następnym razem spojrzę szerzej na Kraków.

* * *

Moja łódzka przygoda póki co się skończyła. Wracam do swojego życia i zachęcam do wzięcia udziału w moim styczniowym wyzwaniu, o którym pisałam na Instagramie i Faceboku. Zaczynamy już w sobotę!

You Might Also Like

Wakacje we Włoszech to spora przygoda
Co i gdzie zjeść w rzymie
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
trackback

[…] – ci, dla których Rzeszów to moment przejściowy. I tak było ze mną. Wyszarpnięta z ukochanej Łodzi, nie chciałam jechać gdzieś, gdzie jest daleko do domu. Ot, przywiązanie do rodziny i zero […]

1
0
Daj znać, co myślisz!x