Kiedy pojawiły się pierwsze informacje o możliwej epidemii, bardziej bałam się o to, że w moim życiu zabraknie pomidorów z puszki, niż tego, że będę musiała przez kilka tygodni nie ruszać się z domu. Wydawało mi się, że te wszystkie memy w stylu „kiedy Twój styl życia zaczynają określać jako kwarantanna” to cała ja. I moje maksymalnie zdalne życie. Mój wewnętrzny introwertyk czuł, że tak naprawdę niewiele się zmieni w moim codziennym funkcjonowaniu. Że w ogóle niewiele się zmieni.
Przecież ludzie dzisiaj są tak leniwi, że robią zakupy w Leclercu na dowóz, kupują szczoteczki do zębów przez internet i zamawiają kubełki z KFC z dostawą pod drzwi przez ziomka na rowerze i z zielonym pudełkiem na plecach.
Co więc miałoby się zmienić? Przywykliśmy już do zamkniętych sklepów, na co dzień wymieniamy z sąsiadami tylko krótkie „dzień dobry” i wolimy wyskoczyć do paczkomatu zamiast wchodzić w interakcje z kurierami (i dodatkowo za to płacić). Kwarantanna wydaje się być niczym innym, niż nasza codzienność.
Pierwsze chwile zdalnego życia
Pierwsze dni niewiele różniły się od wszystkich innych. Rano siadałam do pracy, potem robiłam wszystkie te kurodomowe rzeczy, które nigdy nie chcą robić się same. A po tym wszystkim okazywało się, że jestem zbyt zmęczona na czytanie książek czy oglądanie seriali.
Z czasem jednak, obserwując sobie posty w social mediach, zaczęłam wierzyć, że ta cała kwarantanna to taki mały urlop, ograniczony ścianami mieszkania i balustradą na balkonie. Uwierzyłam, że tak naprawdę mam mnóstwo czasu. I zaczęłam go bez opamiętania wykorzystywać. Nie mogłam obejrzeć ostatniego sezonu „The Crown” w ciągu pięciu miesięcy, obejrzałam dwa sezony „Casa de Papel” w 3 dni.
Pojawiło się pytanie: co zrobić z całym tym wolnym czasem
Niedawno rozmawiałam z moją przyjaciółką, która zdążyła już wejść na wyższy stopień dorosłości. Założyła rodzinę, urodziła kopię swojego męża z młodości i zbudowała 140 metrów kwadratowych kafli, paneli i zamszowych kanap. Na niej zalecenia Ministerstwa też nie zrobiły zbyt dużego wrażenia, bo na urlopie macierzyńskim masz kwarantannę w zasadzie przez cały czas. Z tą różnicą, że możesz uciec chociaż na godzinkę do dentysty.
W każdym razie, podczas naszej krótkiej, ale owocnej rozmowy, okazało się, że ów psiapsi przez kilka dni zdążyła ogarnąć cały dom, posadzić kwiatki na ogrodzie, zamroziła obiad na 3 tygodnie i dwukrotnie wyprała i wysuszyła ubranka swojego podpopiecznego.
A ja? Przez te kilka dni przebrałam jedne dresy na inne i zalałam kibel domestosem. Całą resztę złośliwie przeleżałam, narażając się na upierdliwy ból kolan.
I pomyślałam sobie, że przecież ja nie mam dzieci, a mojemu K. wystarczy dać do ręki pada od konsoli i może nie jeść przez 3 dni. A przecież muszę coś robić, bo zwariuję. To był pierwszy moment, kiedy pomyślałam, że siedzenie w bezruchu na kanapie może nie być takie do końca korzystne psychicznie. Wobec tego przez kolejne dni wysterylizowałam całe mieszkanie i przesadziłam kwiatki. W międzyczasie na bieżąco aktualizując dane dotyczące epidemii (praca dziennikarza w czasach zagłady to spore wyzwanie).
Ale dzisiaj nie o tym.
Moment krytyczny, czyli kwarantanna dzień 208372828
No dobra. Netflix obejrzany, książki wywołują już oczopląs, w domu można jeść bezpośrednio z podłogi i dotarliśmy na sam koniec jutuba. Co teraz?
W końcu wszystkie dni zaczęły się zlewać w jeden. Szybko okazało się, że nawet, kiedy nie znosisz przebywania wśród ludzi i wkurzają Cię pryki na przystankach, które zmuszają Cię do wyjęcia słuchawek z uszu tylko po to, żeby Ci powiedzieć, że nie wiedziały, jaki kupić serek do kanapek, potrzebujesz ich wszystkich.
Oczywiście na samym początku zatęskniłam za znajomymi, z którymi spotykaliśmy się w miarę regularnie. I chociaż nie zawsze miałam ochotę na towarzyskie spotkania i walkę na śmierć i życie podczas wieczoru planszówek, chociaż często poświęcałam jakiś film w telewizji, okazało się, że to właśnie tego poświęcenia potrzebuję w moim życiu, żeby zachować względne zdrowie psychiczne.
Potem zaczęłam wspominać czas spędzony w kinie na filmach wojennych, na które nie miałam ochoty. Zatęskniłam nawet za trudnościami w poruszaniu się po dwugodzinnym siedzeniu na tyłku. I pomyślałam, że dzisiaj poszłabym do kina nawet na reportaż o produkcji majonezu.
W końcu okazało się, że brakuje mi nawet upierdliwych sąsiadów, którzy ciągle domagają się z naszej strony usztywnienia ścianki działowej pomiędzy naszymi balkonami. I pani ze stokrotki, która zawsze zapomina dać mi naklejki na zestaw garnków z gumowymi rączkami.
Dwa tygodnie z tym samym człowiekiem, czyli kwarantanna w związku
Możesz powiedzieć, że przecież mam swoją drugą połóweczkę obok siebie. Nie mogę narzekać na brak kontaktów społecznych. Ale ja Ci odpowiem, że jeśli jesteś w kilkuletnim związku, doskonale wiesz, jak niebezpieczne może stać się długotrwałe przebywanie ze sobą. Niebezpieczne zarówno dla Ciebie, jak i otoczenia.
Ostatni raz, kiedy spędzałam z moim K. dwadzieścia cztery godziny na dobę, spacerowaliśmy po Abruzji i byliśmy zbyt zmęczeni tłustym włoskim jedzeniem, żeby męczyć się własnym towarzystwem.
Jakkolwiek kochasz swoją drugą połówkę, potrzebujesz przynajmniej godziny dziennie w towarzystwie kogoś innego. Choćby swojego kota albo sąsiadki z balkonu na przeciwko. Tak to po prostu działa. Bałam się, że podczas tych dwóch tygodni pozabijamy się, zwariujemy albo zaczniemy wysyłać sobie nawzajem listy z pogróżkami. Oczywiście poprzez paczkomaty.
Tymczasem okazało się, że spędzanie całego czasu ciągle z tą samą osobą może być całkiem zabawne. Choć oczywiście jest też trochę rakotwórcze i zwiększa ryzyko wystąpienia zaburzeń psychonerwicowych. Ale to właśnie podczas tej kwarantanny zaczęłam myśleć o tym, że gdybyśmy wrzucali do sieci daily vlogi, moglibyśmy za miesiąc kupić mieszkanie.
Niemniej konieczna jest odrobina separacji. Gdyby nie drugi pokój albo gdybyśmy nie mieli żadnych własnych zobowiązań zawodowych, pewnie zrobilibyśmy sobie jakąś krzywdę. Całkiem bez powodu.
Czy kwarantanna to dobra psychoterapia dla introwertyka?
No i co się okazało – nawet największy socjofob na świecie potrzebuje kontaktów społecznych. Z kimkolwiek. Nawet z panem z żabki, który ma lekką wadę wymowy, ale zawsze wie, jakiego sosu potrzebujesz akurat dzisiaj w swoim hotdożku.
Potrzebujemy spacerów po galerii handlowej, macania przypadkowych kosmetyków i rozmawiania z panem z Castoramy o odpowiedniej bejcy na balkon. Potrzebujemy starszych ludzi na przystanku i na poczcie. Raz na jakiś czas potrzebujemy przybić piątkę dziecku sąsiadki i wymienić kilka znaczących szczeknięć z psem znajomych.
Ta społeczna hibernacja zdecydowanie nam nie służy. Potrzebujemy przynajmniej wideokonferencji z winem i znajomymi. W przeciwnym razie w końcu każdy z nas zacznie rozmawiać z kubkiem kawy. Albo liczyć liście bazylii w doniczce. Aż w końcu desperacko drapać drzwi frontowe. Albo, tak jak mój K. parę dni temu, czołgać się po podłodze i udawać gąsienicę.
Kwarantanna to świetny czas, aby uświadomić sobie, że nie można być w 100% introwertykiem. Że potrzebujemy choć namiastki rozmowy z kimś innym niż my sami przynajmniej raz w tygodniu.
Że świat dookoła nas jest zbyt fascynujący, żeby z niego rezygnować.
A jeśli tak dalej pójdzie, może się okazać, że po pokonaniu epidemii to nie szpitale zakaźne będą najbardziej oblężonymi placówkami medycznymi na świecie.
Psychoterapeuci, przygotujcie się. Cały stracony przez te kilkanaście dni hajs w końcu do Was wróci. Część na pewno będzie moja. Bo jeśli jeszcze parę dni posiedzę w zamknięciu, a w Stokro będę zakładała rękawiczki lateksowe i unikała oddychania w towarzystwie innych ludzi, w końcu sama ze sobą zacznę grać w tenisa.
___
Pamiętaj, że na moim Instagramie i Facebooku próbuję Cię przekonać, że kwarantanna nie jest taka zła. Namawiam też do dbania o swoje zdrowie psychiczne w myśl zasady #selfcare.
Zdjęcie wykonane dla Pexels przez cottonbro.