Blondynka na Swoim

pracoholizm sposoby

Pracoholizm to prawdziwy społeczny problem naszych czasów. Kojarzysz tę scenę z drugiej części „Seksu w wielkim mieście”, w której Matka-Polka-Charlotte przyznaje się Carrie, że dopiero po wakacjach w Abu Dabi rozumie ideę Carrie i Biga o dwóch dniach wolnych od wspólnego spędzania czasu i od całej tej miłosnej ceregieli? Przyznała się, że przez te kilka dni bez Harry’ego i dzieci wyspała się, odpoczęła i czuje, że osiągnęła swoje ZEN. Do czego zmierzam? Harry i dziewczynki są dla Carrie całym życiem. Moim jest praca. I w końcu dorosłam do tego, żeby od niej odpocząć.

Brak odpowiedniej organizacji czasu natomiast to poważna dysfunkcja. W obu przypadkach potrzebna jest szybka reakcja, w przeciwnym razie można się bardzo szybko przejechać na własnym wózku inwalidzkim. Albo w karawanie.

Najpierw opowiem Ci historię

Któregoś dnia stałam w swojej łazience i zmywałam makijaż. Przetarłam ściereczką muślinową twarz, a potem oczy, które zdążyły się już zamglić od olejku i spojrzałam w lustro.

Było to bardzo dziwne doświadczenie, bo zobaczyłam w nim zupełnie obcą osobę. I to nie dlatego, że chwile wcześniej pozbyłam się swojego codziennego, wyszpachlowanego „ja”. Osoba naprzeciwko mnie była mi zupełnie obca. Zapadnięte, niemal martwe spojrzenie. Poszarzała twarz. Kąciki ust boleśnie wygięte w dół. Powieki uginające się pod własnym ciężarem. Włosy byle jak upięte na samym czubku głowy, byle tylko nie pałętały się po twarzy.

Przeraziłam się, a zaraz później poczułam ból wszystkich mięśni. Dotknęłam swojej twarzy i poczułam pod palcami wszystkie zmartwienia, które tak nieprzyjemnie wrzynały się w skórę osoby stojącej przede mną.

Poczułam się jak Joker. Ten odarty z całej codzienności. Jak Arthur Fleck sam w domu.

A to nie był Fleck. To byłam ja. Wykończona, zmęczona ja, która cały swój wolny czas poświęcała pracy. Coraz więcej obowiązków, zawodowych i nie. Chciałam więcej, lepiej, dłużej. Żeby lepiej zarobić, mieć więcej doświadczenia, piąć się po spróchniałych szczeblach kariery i budować markę osobistą.

Potrzeba ciągłego bycia w pracy wyniszczała mnie od środka. Ciągle kalkulowałam, ile mogłabym zrobić w czasie, który poświęcałam na oglądanie serialu czy wyjście do galerii. Urlop brałam tylko po to, żeby dać sobie choć godzinę więcej snu, nie po to, żeby tego dnia nie pracować.

Pisałam o tym kilka razy na moich social mediach. Myślałam, że jak sobie wmówię, że pracoholizm to coś złego, w końcu w to uwierzę i coś zmienię. Tymczasem wchodziłam w te króliczą norę coraz głębiej i głębiej, aż w końcu złapałam się na kalkulowaniu, czy dam radę ogarnąć pełen etat i trzy prace dorywcze.

Pracoholizm: moment krytyczny

Kiedy tak stałam i przyglądałam się tej dziewczynie w lustrze, która wyglądała, jakby miała poważną chorobę nowotworową i której normalnie bałabym się na ulicy, pomyślałam o tych wszystkich ludziach, którzy często mi powtarzają:

Jesteś taka ogarnięta ze wszystkim, zazdroszczę Ci. Tyle rzeczy robisz i znajdujesz na to czas, prawdziwa z Ciebie kobieta sukcesu

No właśnie. Znajduję czas, ale jakim kosztem? Wtedy, kiedy Ty oglądasz dwunasty sezon serialu, ja robię czwarte pranie i przygotowuję obiad na dwa dni. I wszędzie biegam z plannerem, żeby przypadkiem nie zapomnieć zapisać jakiegoś nowego obowiązku i zadania do zrealizowania. Efektem tego jest co? Właśnie on: pracoholizm we własnej osobie. Ze swoim kuzynem, wypaleniem zawodowym.

To byłam ja kiedyś. Przyszedł jednak moment krytyczny i uznałam, że czas coś z tym zrobić.

Wypalenie zawodowe

Momentem krytycznym było zauważenie u mnie objawów, które do złudzenia przypominały depresję, ale pojawiały się z reguły tylko wtedy, kiedy pracowałam albo myślałam o pracy. I to był moment, w którym postanowiłam, że pora na zmianę. Wypalenie zawodowe to tak samo poważny problem, jak wspomniana wcześniej depresja. I na pewnym etapie może wymagać profesjonalnego wsparcia.

Nie udawaj, że wszystko jest okej

Nie bój się powiedzieć głośno, że masz dość. To nic złego. Jesteś tylko człowiekiem. Jeśli pracujesz w korpo, zasygnalizuj szefostwu, że nie do końca radzisz sobie z natłokiem obowiązków i potrzebujesz odpuścić. Istnieje ryzyko, że ktoś Cię za to zwolni. Ale umówmy się – pracę zawsze możesz znaleźć. Życie i zdrowie są czymś jednorazowym. Rzuciliśmy pracę równolegle z moim K., bo czuliśmy, że za chwilę rozpadniemy się na kawałki i ucierpią na tym wszyscy – cały nasz związek i wszystkie relacje, które mamy z bliskimi.

Zwolnienie się z pracy to najlepsza rzecz, jaką zrobiłam dla siebie w ostatnim czasie.

Każdy by chciał mieć pracownika-cyborga. I na pewno gdzieś na świecie są tacy ludzie, dla których pracoholizm jest śietnym sposobem na życie. Sama taka byłam jeszcze całkiem niedawno. Zawsze na pogotowiu, zawsze pod ręką, zawsze pierwsza do dodatkowych obowiązków. Ale w końcu przypomniałam sobie, że jestem człowiekiem, a serial Westworld podpowiada mi, że bycie robotem wcale nie jest takie super. I dzisiaj wiem, że w takim trybie długo bym nie pociągnęła.

Człowiek potrzebuje snu. Jedzenia. Wolnego czasu. Nie bój się, że szef Cię wyrzuci z pracy. To naprawdę nie jest najgorsza rzecz, która może Ci się przytrafić.

Pracoholizm a freelance

A jeśli pracujesz na własny rachunek – pamiętaj o jednym. Zarobisz tyle, ile wypracujesz. To piękna idea kapitalizmu, której jestem wierna, od kiedy w wieku 8 lat sprzedawałam rodzicom nieużywane zeszyty i czarne długopisy, których nie lubiłam. Nadal nie lubię.

Fajnie jest mieć hajs, to jasna sprawa. Ale wierz mi – nie musisz. Jeśli czujesz, że nie dajesz rady – odpuść. Napisz do zleceniodawców, jeśli masz taką możliwość (bo czasem jest deadline, wtedy nie polecam). I przede wszystkim nie bierz na siebie więcej, niż jesteś w stanie unieść. Był podobno dwa tysiące lat temu taki, co musiał nieść więcej, niż ważył. Niewiele mu z tego przyszło. Ty nie musisz tego robić.

Żaden fotograf nie obsługuje naraz dwóch wesel. Multitasking jest fajny, ale w ograniczonym zakresie.

Zrozumiałam to dopiero niedawno. I nadal biorę na siebie bardzo dużo. Ale rozkładam to w czasie i przeprosiłam się z robieniem przerw. No i uciekłam z biura na rzecz siedzenia na kanapie. O tym, dlaczego wybrałam korpożycie poza korpo pisałam w tym wpisie.

Dobrym pomysłem jest także praca na zasadzie kontraktu – wtedy umawiasz się ze zleceniodawcą albo szefem na określoną liczbę zadań w tygodniu lub miesiącu i dostajesz za to stałe wynagrodzenie. Polecam taką formę – to nowa jakość freelance’u.

Medytacja: osiągnij zen

Kiedyś bardzo bałam się medytacji. Nie wiedzieć czemu, siedzenie w słuchawkach na uszach, z zamkniętymi oczami sprawiało, że strasznie się stresowałam. Generalnie nie lubię nie widzieć, co się dzieje wokół mnie i nie zasuwam rolet, bez względu na to, czy mieszkam na parterze i czy akurat chodzę goła. Dlatego próbując medytacji po raz pierwszy, nie czułam nic poza okrutnym kołataniem serca, dusznością, uderzeniami gorąca i miałam wrażenie, że moje przedsionki nie tyle migotają, ile mają grubą imprezę ze stroboskopami.

Były jak moje zepsute taśmy LEDowe nad zlewem w kuchni. Swoja drogą później okazało się, że moja forma psychiczna wręcz nie pozwala mi na takie szalone aktywności. Słowem – nie każdy może medytować. Warto przed pierwszym skokiem w głąb siebie skonsultować się z lekarzem lub terapeutą.

Potem zabrałam się za to od drugiej strony. Przeprosiłam się z jogą, która kiedyś niemal złamała mi kręgosłup, włączyłam zen muzykę i zaczęłam powoli wchodzić w ten świat.

Sposób na medytację? Na początku zakładałam słuchawki, siadałam na łóżku, siedziałam w bezruchu tyle, ile dałam radę, a kiedy czułam narastający znikąd lęk, zaczynałam robić proste i niewymagające pozycje jogi. Wtedy mój mózg zaczynał skupiać się na oddechu, a nie na tym, że być może właśnie teraz w drzwiach stoi zakapturzony ziomek z siekierą w dłoni.

I poczytałam dużo o technice 4-7-8. To ćwiczenie oddechowe, które ma podobno pomóc Ci zasnąć. Mi to póki co średnio pomaga, ale w przypadku medytacji – jest czad. Skupiam się na tym, żeby liczyć i oddychać, na niczym innym. Pracoholizm w dużej mierze polega na tym, że ciągle myślisz o pracy. Praktyka medytacji sprawia, że w końcu zaczynasz myśleć o niczym albo myśli przepływają miękko przez umysł, nie wyrządzając większych szkód.

Aromaterapia na przemęczenie zawodowe i nie tylko

Mnóstwo zapachów ma swoją niepowtarzalną, terapeutyczną moc. W moim domu od kiedy pamiętam przewijały się różnego rodzaju kadzidła, olejki i kominki. Chociaż w czasach mojego dzieciństwa pełniły raczej po prostu funkcję zapachowe, a ulubione kadzidło mojego taty, pachnące rzekomo jak drzewo sandałowe, zawsze zostawiało po sobie migrenę. I sporo bałaganu, bo wystarczyło kichnąć i wszystkie te kadzidłowe kiepy leżały na podłodze.

Ale mniejsza z tym. Okazało się, że aromaterapia naprawdę pomogła mi uporać się z nadmiernym stresem, ogólnym weltschmerzem i wieloma bolączkami dnia codziennego. Jest też świetną metodą na walkę z jesienną chandrą. A bergamotka to prawdziwe remedium na migrenę.

W zeszłym roku jesień – choć piękna – dała mi w kość. Bo jeszcze nie byłam wtedy tak zen, jak teraz. Czułam bardzo dużo dziwnych i sprzecznych emocji i przysięgam – gdyby nie kominek, woski i białe, magazynowe światło w salonie, pewnie bym umarła na zespół przepalenia mózgowego. Albo na jakiś syndrom Jokera.

Od kiedy regularnie rozpylam w domu olejek z bergamoty i ylang ylang, jestem bardziej zen, niż kiedykolwiek wcześniej.

A skoro mowa o rozpylaniu, w końcu zdecydowałam się też na dyfuzor. Jak tylko ogarnę, jak go umyć, będę mogła wymieniać w nim zapachy i nawilżać przestrzeń wokół siebie.

Pracoholizm to robienie rzeczy, których nie chcesz robić

Mimo że Ci się wydaje, że chcesz. Tak naprawdę jesteś niewolnikiem we własnym mózgu. Jeśli chcesz osiągnąć zawodowe zen, musisz trochę odpuścić. Nie rób rzeczy, których nie chcesz robić.

To bardzo idealistyczna idea, ale uważam, że jest właśnie tym, czego potrzebujesz. Zobacz, ja uciekłam z pracy w biurze i nagle zaczęłam się wysypiać, jeść normalne śniadania i obiady, jestem też w miarę na bieżąco z YouTube, co wcześniej mi się nie zdarzało. Czasem nawet znajduję czas na serial, który oglądam od wakacji (ciągle ten sam sezon). Osiąganie zen nie musi wiązać się z ciągłym medytowaniem. Wystarczy znaleźć odrobinę czasu dla siebie w ciągu każdego dnia. Każdego, to ważne.

Oczywiście nie chodzi mi tu o bycie rebeliantem i sabotowanie wszystkiego, co zleca Ci Twój szef. Ale nie bój się pytać. I nie bój się postulować. W moich korpoczasach jechałam do Warszawki z kijem w tyłku i powtarzałam sobie wyuczoną wcześniej formułkę jak mantrę, żeby tylko jakoś przekonać szefową do wysłania mnie do pracy zdalnej. A okazało się, że jej nie tylko to nie przeszkadzało, ale i było całkiem na rękę.

W korpo często ważny jest efekt, nie przebyta droga.

Dlatego jeśli jest coś, czego nie lubisz robić – nie tylko w pracy, w życiu codziennym na pewno też jest coś takiego – spróbuj jakoś rozwiązać ten problem. Opłaci się to wszystkim, gwarantuję.

Osiągnij zawodowe zen

Podsumowując, w ostatnim czasie zgrabnie udało mi się przejść od znerwicowanego pracoholika do spokojnej tafli oceanu. W sensie, wiesz, nie przez cały czas. Nadal zdarza mi się robić po gaciach z wielu powodów. Ale teraz już wiem, jak sobie z tym radzić i staram się choć troszkę ogarnąć. Mój pracoholizm ciągle staje się coraz bardziej mglistym wspomnieniem. Możesz to zobaczyć na moim Instagramie, na którego serdecznie Cię zapraszam.

Efekty wszystkich tych dziwnych zabiegów widzę przede wszystkim w pracy. Dookoła mnie wszyscy na coś narzekają. A ja nauczyłam się być raczej wdzięczna. Nie mam wpływu na wiele rzeczy, na które ludzie z radością narzekają. Więc nie widzę sensu w miauczeniu z byle powodu. Straciłam w ostatnim czasie trochę tolerancji dla ludzi, ale zyskałam coś znacznie cenniejszego. Spokój.

No, przez większość czasu. Namaste.

Photo by Denis Oliveira on Unsplash

You Might Also Like

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
0
Daj znać, co myślisz!x