
Sezon ślubny w pełni. No to co, babeczki, potrzebna nowa sukienka na wesele. Już końcem kwietnia zaczynamy rajdy po sieciówkach albo salonach specjalizujących się w sprzedaży sukienek. Mierzymy miliony krojów, sprawdzamy mnóstwo kolorów, żeby tego jednego dnia podobać się sobie, partnerowi i gościom. Pytanie tylko – po co?
Która tego nie zna? Nowa sukienka na wesele to prawdziwy święty graal każdej szanującej się Halynki. Jeszcze do niedawna myślałam, że ten trend trochę mija, a pokaźne kiecki zyskują drugie życie też na innych ślubach. Ale ostatnio rozmawiałam z moją fryzjerką o weselach, bo obie wybierałyśmy się na czyjś ślub tego samego dnia. Ale to nie był ten sam ślub. W każdym razie zaczęła mi się żalić, że znowu musi szukać sukienki i chyba wymieni się z siostrą, bo po pandemii nie bardzo widzi sens kupowania nowej, a w żadnej starej już nie pójdzie. No bo jak to tak?
Ta rozmowa była w zasadzie monologiem, bo w zaistniałej sytuacji nie chciałam się przyznać, że ja na to moje wesele ubrałam sukienkę, którą mam w szafie od miesięcy i którą kupiłam z myślą o wakacyjnych weekendowych spacerach.
I że mam trzy albo cztery swoje ulubione sukienki, które noszę zamiennie na wszystkie wesela.
Nowa sukienka na każde wesele to spory wydatek
No bo policz to sobie. Zakładając, że jesteś na weselu od dwóch do sześciu razy w roku (chociaż znam dziewczyny, które od maja do października mają wszystkie soboty zajęte), a na każdą sukienkę wydajesz mniej więcej stówę, jesienią jesteś kilkaset złotych do tyłu. Dodaj do tego jeszcze kopertę i drogie wino, którego nigdy nie kupiłabyś sobie, ale na ślubie nie wypada dać parze młodej Fresco za 12 ziko.
Do tego jeszcze makijaż i fryzura. Do niedawna jeszcze wierzyłam, że w świecie zdominowanym przez tutoriale makijażowe i włosowe coraz mniej osób traci swoje ciężko zarobione zielone na mejkap artists czy warkoczowe wodospady. Ale rozmowa z moją fryzjerką i kilka gości weselnych mocno temu zaprzeczyła.
Wychodzi z tego całkiem niezła sumka. Pomyśl teraz, na co mogłabyś to przeznaczyć. Na pewno na coś bardziej przydatnego, niż sukienka na wesele. W której już nigdy nigdzie nie pójdziesz. No bo jak to tak? Jeszcze Cię ktoś zobaczy na innej imprezie w tej samej sukience.
Czy Wy jesteście, moje baby, poważne?
Na świecie jest tyle ludzi. Na weselach jest ich od stu do dwustu. I zapewniam Cię. Nikt, absolutnie nikt nie zwraca uwagi na nikogo poza sobą. Nikt nie będzie Ci stalkował instagrama w poszukiwaniu zdjęć z innych wesel, na których masz tę samą sukienkę.
A nawet jeśli – co z tego? Sukienka na wesele nie jest towarem jednorazowym. I nigdy nie była. A przede wszystkim nie powinna być. To koszmarna praktyka konsumpcjonizmu, której nigdy nie rozumiałam.
Nowa sukienka, drogi makijaż i wymyślna fryzura. No i po co? Przecież na weselu i tak przez większość czasu jest ciemno. A po 22 to już naprawdę nikt niczego nie widzi. Albo widzi podwójnie i według niego co druga baba ma tę samą sukienkę.
Nowa sukienka na każde wesele to niezdrowy konsumpcjonizm
Nie ma nic złego w kupowaniu nowych ubrań. Czy nawet nowych weselnych kiecek. Ale zastanów się, czy jeszcze kiedykolwiek Ci się ona przyda. Nawet jeśli nie na wesele. Nie kupuję nigdy sukienek na czerwony dywan. Zawsze wybieram opcje bardziej codzienne albo randkowe. Takie, żebym mogła to jeszcze kiedyś wykorzystać.
Bo po cholerę mi jednorazowa sukienka, która jest jedynie pożywką dla moli?
To tak, jakbyś do swojej rodziny, do rodziny swojego faceta, do znajomych i do ciotki z Francji jeździła innym samochodem. Za każdym razem. Bo już Cię ktoś w nim widział kiedyś. I nie może Cię już w nim zobaczyć.
Brzmi to jak najbardziej beznadziejny pomysł na świecie. Dlatego pomyśl o nim za każdym razem, kiedy postanowisz kupić sobie kolejną sukienkę z żabotem. I daj mi znać, co w ogóle o tym myślisz – najlepiej tu albo na Instagramie. A tymczasem do następnego!